Podróże te małe i te malutkie


Tibilisi miastem pięknym jest. Ale i tak już nam się po mału nudzi. Zaczęliśmy więc podrożę do miejsc, do których można dojechać, obejrzeć i wrócić jednego dnia. Jak się okazało mamy do zwiedzenia w ten sposób 70% zabytków Gruzji:)

Podrożę są wyjątkowo tanie i odbywa się je w zaskakująco dobrych warunkach. Jedyny problem (jedyny jak jedyny ważne, że to przeszkoda trudna do przejścia dla niecierpliwego turysty) to znalezienie miejsca, z którego odjeżdża odpowiedni autobus. Pewnie jak to czytacie zastanawiacie się - jak to możliwe, przecież na mapie jest zaznaczony dworzec, a tam jest informacja i kasa. Tak jest w rzeczywistości, ale dworce są otoczone bazarami (albo stanowią ich część), na których ciężko się poruszać, a każde miasto/kierunek ma oddzielna kasę i miejsce odjazdu. Tak wiec pomiędzy chińszczyzna a budka z sandałami mamy kasę do Gori, w dziale piekarnie kasy do Mtchety i tak dalej. Kupno biletu jest trudniejsze i mniej przyjemne od samej podroży. A co do odjazdów/peronów/stanowisk to tu europejskość Gruzji się kończy. Nie ma nazw miejscowości w innych języku niż gruziński. Tak wiec jak większość turystów kaligrafujemy sobie nazwę miasta docelowego na czystej kartce i chodząc od autobusu do autobusy porównujemy. Męczący sposób ale skuteczny:)


W ten to sposób odwiedziliśmy Mtchete - miasteczko z jak się okazało najsmaczniejszą mrożoną kawą w Gruzji i knajpą z widokiem na rzekę, za którą mamy po horyzont góry. Zwiedziliśmy również Sweti Cchoweli - warowną cerkiew, symbol świetności Gruzji w wiekach średnich (tego wczesnego średniowiecza) oraz Dzwari - monastyr postawiony na skalnym urwisku.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do skalnego miasta Upsliscyche, którego historia zaczyna się kilka tysiącleci przed nasza erą. Miasto to dowodzi, że ludzie zawsze starali się wykorzystywać naturę i materię do swoich celów. Miasto w całości wykute zostało w skale, istniał tam rozbudowany system nawodnienia (podziemny kilkuset metrowy tunel połączony z pobliską rzeką zaopatrywał miasto w wodę pitną wodę), kanalizacji. W skale wykuwano amfiteatry, kościoły i cale mnóstwo rzeczy, w które do tej pory trudno nam uwierzyć. Tam też nasz sympatyczny przewodnik zaproponował nam za symboliczną opłatą przejazd do pobliskiego Gori, przy okazji zahaczając o zamkniętą dla zwiedzających cerkiew Atenskij Sion (nazwa z języka rosyjskiego, w naszym dziadowskim przewodniku wogóle budowla nie została ujęta za to w Lonely Planet i w niemieckojęzycznych napisali o niej jako o jednym z ciekawszych zabytków). Zamknięta to ona była do renowacji, ale nasz taksówkarz, wskazany przez przewodnika, pojechał do pobliskiej wsi po odźwiernego i naszym oczom ukazały się freski z VIII wieku, które niedługo przestana istnieć. Cerkiew, aby się nie rozpadła, trzeba wzmocnić i Gruzini robią to kosztem zabytkowych malowideł (stracą freski a uratują budynek - jest w tym jakaś logika). Już teraz cześć cerkwi jest ładnie zaszpachlowana świeżutką zaprawa murarską.

Ostatnim miastem odwiedzonym tego dnia było Gori - w Polsce sławne z tego, że tam zatrzymała się ofensywa rosyjska kilka lat temu. Gori - miasto z cudowną historią, w które sowieccy włodarze wkomponowali osiedla "obrzydliwki". Tak wiec zwiedzanie miasta nie jest przyjemne a widok z górującej nad nim, nigdy nie zdobytej, twierdzy nie zachęcił nawet do uwiecznienia go na fotografii (zmusiłem się jednak - fotografia z lewej to efekt:).
Gori jest tez miejscem gdzie urodził się "przyjaciel" wszystkich uczciwych ludzi - Józef Stalin, ale jakoś oglądanie jego pamiątek przegrało z wydaniem tych pieniędzy na pyszny obiad. Cóż dla każdego to co lubi:)

Jedyna rzecz do której nie mogę się przyzwyczaić to ilość wojska i policji na ulicach. W Tibilisi pilnują budynków rządowych (co zrozumiale), ale gdy jedzie delegacja to policjanci stoją wzdłuż prawie całej trasy. Policjanci są obecni w praktycznie każdym miejscu publicznym: parku, prospekcie, dworcu itp.. Jednak już o absurd otarli się żołnierze na szczycie twierdzy w Gori. Jest to królestwo trawy uginanej wiatrem. Nic tam nie ma oprócz ścian i wspomnianych roślinek. I tam zastaliśmy dwóch gości z kałaszem. Poczuliśmy się dość dziwnie odprowadzani wzrokiem przez tak uzbrojonych strażników gorijskich traw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz