Woda w wersji hard

1. Opowieść ciepła i niesmaczna
Synonimem luksusowego kurortu oraz wody mineralnej jest a w zasadzie było Borjomi. Postanowiliśmy organoleptycznie sprawdzić stan kurortu, który był wymarzonym miejscem wypoczynku dygnitarzy i tych maluśkich w czasach sowieckich.

Wsiedliśmy do pociągu na dworcu Borżomskim i pojechaliśmy . Ciekawostką jest to że z tego dworca odjeżdża tylko jeden pociąg , jednej relacji Tibilisi – Borjomi. Rano wyjeżdża a wieczorem wraca i tak na okrągło:)

Polski przewodnik oczywiście nawet nie wspomina o tym połączeniu, a szkoda bo gruzińska kolej jest najwygodniejszą jaką kiedykolwiek jechałem. Fotele są szerokie, stojące w dwóch rzędach po każdej ze stron . Miejsca na nogi było tyle, że ta podróż została odhaczona jako bardzo komfortowa.

Jechaliśmy wijącą się między górami trasą w iście żółwim tempie, ale dzięki temu mogliśmy obejrzeć i docenić całą złożoność flory podnóża Kaukazu. Jedynie sprzedawcy w pociągu byli odrobinę irytujący. Kobiety sprzedające pierożki, chlebki, tony słodyczy a mężczyźni myjki do ciała, ciśnieniomierze, latarki, długopisy i mnóstwo innych bardzo potrzebnych rzeczy. Przy kilkunastu sprzedających chodzących wahadłowo po pociągu wypadało, że co kilka minut ktoś przechodził i gromko obwieszczał swoje przybycie reklamując unikatowy asortyment.

Ale co tam i tak podróż była udana i bardzo komfortowa a w porównaniu do relacji Warszawa – Odessa można powiedzieć, że było wręcz idealnie:):):):):))

W końcu lasy zaczęły się zagęszczać, domów było mniej oznaczało to że już jesteśmy niedaleko - wokół Borjomi jest największy park narodowy (następnym razem wybierzemy się tam na kilkudniowy treking).

Stacja. Naszym oczom pokazała się miejscowość jakich tysiące. Gdzie nie spojrzysz to albo dom wczasowy albo sklepiki albo parki. Cel był ustalony wcześniej – dom zdrojowy. Trafić do niego nie było trudno wystarczyło iść na wprost trzymając się głównej ulicy. Wstęp płatny ale czegoż nie robi się dla zdrowia. Zostawiamy te 75 gr. w kasie i szukamy wzrokiem najsłynniejszego źródła wody mineralnej. Ustawiamy się w kolejce do kranika, czekamy jak napełnią się baniaki, kanistry i inne wielkie gabaryty. Nalewamy do butelek i próbujemy. FUUUJJJ. Nie dość, że niesmaczna (cóż jak to woda zdrojowa) to jeszcze obrzydliwie ciepła.

Niezrażeni hardkorową wodą kontynuowaliśmy spacer po kurorcie. Idąc wzdłuż rzeki nie wytrzymaliśmy i zamiast spacerować położyliśmy się na nagrzanych głazach mocząc nogi w górskim strumieniu:). Jak się okazało, u źródła naszej mokrej klimatyzacji był basen z wodą termalną, w którym kąpali się nasi gruzińscy kuracjusze.

2. Opowieść gorąca i zarazem mrożąca krew w żyłach
Wcześniej już wspomnieliśmy o kąpieli w tureckiej łaźni. Za czasów carskich odkryto zdrowotne właściwości kąpieli w termalnych źródłach siarczanowej wody mineralnej. Postawiono tam łaźnie gdzie brali kąpiel carowie, wspomniany Puszkin i teraz my.

Łaźnia nie jest niczym nowym i przez nas niewypróbowanym. W skrócie: wynajmujemy numer (pomieszczenie) w skład którego wchodzi przebieralnia, pokój odpoczynku, toaleta, prysznice i pomieszczenie właściwe np. sauna. W naszym przypadku był to basen wypełniony po brzegi wodą mineralną.

(Na zdjęciu obok jest uwiecznione wejście do łaźni - niebieski portal. Tuż obok lekko na wzgórzu widać wieże meczetu. A bardziej w prawo, jakieś 300 metrów od miejsca z jakiego robiłem zdjęcie wybudowano synagogę. Dowód na to, że Gruzja to mozaika religii i kultur:))

Wszystko byłoby dobrze gdyby nie temperatura wody. Wchodząc do basenu syczeliśmy bo woda miała temperaturę która powodowała odczucia na granicy bólu. Nawet po zanurzeniu po szyję, każdy ruch powodował duży dyskomfort.

Pozostałe czynności analogiczne z sauną. Po kilku/kilkunastu minut kąpieli zimny prysznic, łyk wody/piwa i powrotem do wody.

Wisienką na torcie miał być naturalny piling i masaż mydlany.

Pierwszy w kolejności byłem ja. Wchodzi masażysta o wyglądzie jaki śni się w koszmarach. Ogromny, tłusty, bez szyi, brodaty z łapą jak bochen chleba. Nasmarował mnie mydlinami i suwał mnie po kamiennym stole jak szmacianą lalkę. Łamanie kości, wyginanie, ugniatania to właśnie było to za co przyszło mi jeszcze zapłacić. Byłem tak zestresowany, że złowieszczo uśmiechnięty masażysta musiał mi przypominać o konieczności oddychania. Po zabiegu jednak czułem się zdecydowanie lepiej – to muszę uczciwie przyznać:))))

Olga natomiast poszła w wersję soft – piling/scrab ciała specjalną plecioną rękawicą oraz specjalistycznym octem winnym. Ciało od tego stało się miłe w dotyku jak pupka niemowlaka. Co doceniła nie tylko Olga ale i ja:)))))

Tak się zakończyła nasza przygoda z wodami mineralnymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz