Piechota po Tibilisi

1. Festiwal Arte Gene 2010
Olga, jako kierownik wycieczki, zaproponowała kilka miejsc do zwiedzenia m.in. muzeum etnograficzne. Wygraliśmy się więc na całodniową wycieczkę do skansenu. Lekko się zdziwiliśmy bo okazało się, że przypadkiem trafiliśmy na międzynarodowy festiwal kultury gruzińskiej. To był jeden z najciekawszych dni naszej podróży.

Wiele osób na koniec pobytu w Gruzji idzie do restauracji z tradycyjnymi gruzińskimi potrawami, w której grają, śpiewają i tańczą zespoły folklorystyczne. My to mieliśmy do setnej potęgi.

Na festiwal przyjechały zespoły z całego kraju, reprezentowane były wszystkie regiony. Oglądaliśmy ich przygotowania do występów i próby wewnątrz zabytkowych domów na terenie skansenu. Nie wiem dokładnie jak opisać to co czuliśmy słuchając tradycyjnego śpiewu wielogłosowego w izbach drewnianych domów z XIX w – musicie nam uwierzyć na słowo było to fantastyczne przeżycie.

Festiwalowi towarzyszył kiermasz (a jakże by inaczej), gdzie wystawiali się artyści rękodzielnicy oraz, co akurat dla mnie o wiele ważniejsze, mieliśmy okazje spróbować potraw wypiekanych w zabytkowym piecu - potraw, których przepisy i sposób robienia miały lat kilkaset.

To dopiero był początek atrakcji:)

Obejrzeliśmy pokaz sztuk walki (mieczem, toporem, batem, kijem itd.) oraz tradycyjnych nazwijmy to ekstremalnych tańców gruzińskich (szczególnie wygibasy, podskoki i piruety na kolanach wzbudzały entuzjazm tłumu).
Później zasiedliśmy w amfiteatrze i oglądaliśmy występy sceniczne: pieśń, taniec i gra na tradycyjnych instrumentach. Wodowisko niezłe, choć może przydługie szczególnie, że scenie prezentowało się kilkanaście regionalnych zespołów. Nie jest to zdecydowanie nasz ulubiony gatunek muzyczny, ale Gruzini od emeryta po nastolatka (a młodych ludzi było zatrzęsienie) śpiewali razem z artystami niektórzy nawet wchodzili na scenę, aby potańczyć przy granej tam muzyce. Zabawa była przednia.

I tak mieliśmy tradycyjną Gruzję w pigułce.



2. Uroki odpoczynku

Gruzja jest tworzona do turystyki. Z jej uroku nie korzystają tylko zagraniczni gości ale i tubylcy. Połączenie ich gościnności, ciekawości i otwartości z zabytkami i cudownymi krajobrazami to mieszanka wybuchowa. Jedyną rzeczą, która to wszystko ogranicza jest przeświadczenie, że jest to kraj dziki niedostosowany a przede wszystkim niebezpieczny i przesiąknięty korupcją.
Może i tak było – ale teraz Gruzja to jest zupełnie inne państwo. Od aksamitnej rewolucji bardzo dużo rzeczy się tu zmieniło i to w przeważającej większości na lepsze:).
Tworzona jest coraz lepsza infrastruktura turystyczna. Ilość restauracji, kawiarni jest imponująca (zdjęcie zrobione rano jak jeszcze nie było dużo klientów). A klimatu w nich panującego wiele wschodnich miast mogłyby pozazdrościć inne nawet zachodnioeuropejskie miasta.
Ale do rzeczy.
Gruzja wie czy może się pochwalić i skutecznie to podkreśla.
Kuchnia. Gdzie się nie pójdzie to można popróbować kuchni regionalnej. Przystępne ceny powodują, że korzystają z restauracji również autochtoni co ułatwia zamawianie potraw – wystarczy uważnie rozejrzeć cóż pałaszują na sąsiednich stolikach. Pozytywnie zaskoczony byłem miejscowym piwem, jest smaczne, lekkie idealnie dopasowane do kuchni i aury. Gdy pytałem się policjantów czy mogę napić się piwa przy fontannie na placu Wolności to z uśmiechem odpowiedzieli – oczywiście można, tylko prosi o rozsądne ilości:)
Atrakcje turystyczne. Skoncentruję się na miejscach użyteczności publicznej – na parkach. Przy letnim żarze są to oazy odpoczynku. W większości z nich są pijalniki oraz piękne fontanny (to w centrum, a po prostu fontanny poza nim). Miejsca takiego ekspresowego odpoczynku są najczęściej zadbane nawet poza ścisłym centrum.
A już z nóg nas zwalił ogród botaniczny z wodospadem. Tu nim nic pisać nie będę, bo następny post poruszy wodne tematy:)

3. Pierwsze wrażanie a rzeczywistość
Jednak nie wszystko jest takie piękne jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Jako, że spędziliśmy w stolicy dni kilka i spod świeżo malowanych fasad zaczęły nam prześwitywać skrzętnie ukrywane rysy. Mieszkaliśmy poza centrum dzięki czemu spacerowaliśmy pomiędzy po rejonach gdzie nie uświadczysz turysty. Zaglądaliśmy do okien i w podwórka i zauważyliśmy wiele rzeczy, których widzieć byśmy nie chcieli.
Budynki i podwórka. Stare budynki poza obszarem turystyczny nie widziały remontu od dekad. Są to zadbane ruiny. A nowe budynki ery komunizmu to już tylko i wyłącznie rudery.
Jednak nie jest to najgorsze. I teraz się zastanawiam o czym na początku napisać. Mam dwie kandydatury – żebraków i śmieci.
Zacznijmy od śmieci. Bo to chyba największy problem Gruzji. I nie jest związany z spalarniami, logistyką czy segregacją. Ten problem jest głęboko zagnieżdżony w głowach. Wszystko ląduje za ulicy, za oknem. Nikomu nie chce się szukać kosza. Tworzą się zwały śmierdzących odpadków. W centrum magistrat je sprząta regularnie ale trochę dalej to już horror. Każda brama, zaułek lub dziura w chodniku jest ich pełna. Pojechaliśmy kolejką do Borjomi i przez te kila godzin obserwowaliśmy z przerażeniem co ląduje poza oknem. Plastikowe kubki, torebki, butelki, pieluchy ale i szklane butelki, resztki żywności. No cóż , bywa.

Osoby żebrzące. To nic nowego i w zasadzie proceder często spotykany. Jednak sposób żebrania był dla mnie delikatnie mówiąc szokujący. Spacer po prospekcie Rustaweli z kilkuletnim krzyczącym dzieckiem, które wpiło mi się w spodnie i zawisło mi na nodze. Szliśmy tak „razem” kilkaset metrów.

O innych przykrościach pisać już nie będę. Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz