Kiszyniów - słów kilka o podroży

Do Mołdawii wybraliśmy się autobusem. Podroż zapowiadała się smakowicie - ładna pogoda i niespełna 300 kilometrów do przejechania.

Jednak los zrobił nam mokra niespodziankę. Dniestr przerwał wały i zatopione zostało przejście graniczne. Kierowca oczywiście zamiast nadłożyć drogi i przejechać inna trasą zaryzykował i po przekupieniu drogówki wjechał na zalane tereny. Okazało się ze przejście działa ale 20 cm od zabudowań mamy już rzekę (można było włożyć rękę w wodę, stojąc tuż  budką z odprawą paszportową, i poczuć płynącą wodą. Po formalnościach zaczęliśmy przeprawę. Ponad kilometr drogi był zalany wiec jechaliśmy ryzykując:
- utratę zawieszenia i przedziurawienia opon (co się stało z autobusem jedynym w przeciwna stronę, mina załamanego kierowcy i przestraszonych pasażerów nie zrobiła najmniejszego wrażenia na naszym woditielu)
- zalanie silnika i układu wydechowego (co się stało z kilkoma autami osobowymi, zalegały złowieszczo pobocze)
- uszkodzenie miski olejowej lub innej uszkodzalnej części pojazdu
- oraz ryzykując ogólne podtopieni.

Na szczęście oszczędni mołdawianie i inne wschodnie ludy - przecież nadkładanie 100 km, nie wchodziło w ogóle w grę - znaleźli rozwiązanie. Jedna osoba szla przed pojazdem i organoleptycznie (czyt. kończynami dolnymi i oczętami) badali teren i stan drogi. System się sprawdzał ale pokonanie kilometra zajęło nam godzinę bo pard był mocny i "wodolazi" mieli problemy z sprawnym poruszaniem się:)

Na szczęście na się udało, choć dopiero po wjechaniu na kanał okaże się czy autobus wyszedł bez szwanku (bądź co bądź służbowy samochod) bo pomimo ze jestem bardzo odważny to w niektórych momentach zaciskałem palce na oparciu:)

Podsumowując, podroż zajęła nam prawie 6 godzin. w normalnych warunkach, nawet korzystając z objazdu, można byłoby skrócić do 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz